24 maja 1940

Transport 925 więźniów do Konzentrationslager Dachau

  • Przebieg formowania transportów był koszmarem. Więźniowie opisują, że akcja przygotowawcza przebiegała nocą i niekiedy ciągnęła się przez cały następny dzień. Najpierw wywoływano więźniów z cel, potem wśród bicia i przekleństw wydawano im z magazynu wszelką własność osobistą, a następnie przepędzano w kotlinkę między wałami gdzie formowani byli w kolumny transportowe.

    We wspomnieniach Kazimierza Utraty czytamy: ‘Na odjezdne dano każdemu trzy czwarte litra zupy. Zupę tę przynieśli nam SS-mani w wiadrze, w którym załatwiali swe potrzeby fizjologiczne (Schutzhäftling No 5255. Dachau. W: ‘Wola Ludu’ nr 67 z 1945 r. Także Archiwum Referatu Historii Partii (dalej cyt. ARHP) Poznań, t. 78, poz. 4, teka osobowa K. Utraty). Godny uwagi jest również szczegół, który zanotował — przy opuszczaniu Fortu transportem, w październiku 1940 r. — więzień Zdzisław Chudziński. Pisze on: ‘kazano [mi] podpisać formularz, który głosił, że opuszczam Fort VII w Poznaniu i nie wolno mi nigdy opowiadać o tym, co widziałem i co słyszałem i przeżyłem w tym obozie. W razie przekroczenia zakazu grożono powtórnym zamknięciem w Forcie VII, tym razem na zawsze’. (Wspomnienia młodzieży wielkopolskiej…, op. cit., s. 208).

    W atmosferze lęku i niepewności więźniowie do końca nie orientowali się czy jadą na śmierć, czy na powolną zagładę. Cały Fort nie spał i był każdorazowo poruszony do żywego, gdy kompletowano transport.

    Późnym wieczorem ładowano więźniów na kryte ciężarówki i wieziono przeważnie na łazarski dworzec towarowy. Transportom towarzyszyła zawsze silna eskorta uzbrojonych esesmanów. Na rampie kolejowej ładowano więźniów do bydlęcych wagonów. Ciasnota i tłok w wagonach były tak wielkie, że więźniowie siedzieli na podłodze na zmianę. Nie dysponujemy co prawda listami przewozowymi, ale na podstawie losu więźniów, którzy pozostali przy życiu, można stwierdzić, że z Fortu VII kierowano do wszystkich większych obozów i więzień Rzeszy. Pierwsze transporty, gdzieś do połowy 1940 roku, wysyłano przede wszystkim do Dachau na terenie Bawarii oraz do Ravensbrück na terenie Meklemburgii. Potem transporty kierowano zarówno do obozów znajdujących się na terenie Rzeszy do Buchenwaldu, Gusen, Mauthausen, Sachsenhausen (zw. Sachsenhausen-Oranienburg) — jak i do obozów leżących na ziemiach polskich — do Oświęcimia (Auschwitz), Rogoźnicy (Gross Rosen), Sztutowa (Stutthof) i innych — a także do więzień w Poznaniu, we Wronkach, Rawiczu, Berlinie, Halle, Lipsku, Wrocławiu, Zwickau i innych.

    Podróż więźniów z Poznania do miejsca przeznaczenia odbywała się w najokropniejszych warunkach. Transporty konwojowali esesmani. Pociągi wlokły się niekiedy całą dobę. W szczelnie zamkniętych wagonach panował zaduch, było gorąco lub zimno. Więźniowie mdleli z braku powietrza i wody. Do stacji docelowej dojeżdżali żywi z martwymi.

  • O północy nastąpił nasz wyjazd krytymi ciężarówkami z Fortu VII na łazarski dworzec towarowy. Sunęliśmy wymarłymi ulicami naszego ukochanego Poznania. Po jednej stronie miałem mego przyjaciela ks. Witolda, a po drugiej proboszcza parafii Matki Boskiej Bolesnej na Łazarzu – ks. Józefa Gorgolewskiego. Ten ostatni zaczął nagle okazywać duże zdenerwowanie i niepokój. Niemal instynktownie wyczuwał, że zbliżamy się do jego kościoła, gdzie przez tyle lat pracował dla chwały Bożej i dobra duchowego swych owieczek. W pewnej chwili desperacko zwrócił się do hitlerowskiego żołdaka, który z gotowym do strzału karabinem pilnował ‘niebezpiecznych wrogów nazizmu’:

    – Za chwilę będziemy mijać mój kościół. Czy mógłbym na moment uchylić zasłonę i spojrzeć na kościół i na moją plebanię? – poprosił dobrodusznie, niemal naiwnie, w języku niemieckim żołnierza z trupią czaszką.

    – Jeśli to twój kościół i twoja tłusta plebania, to popatrz sobie i pokiwaj palcem, bo i tak ostatni raz je oglądasz – odpowiedział szyderczo hitlerowski pachołek.

    Spod uchylonej zasłony ujrzeliśmy smukłą wieżycę świątyni łazarskiej, wyglądającą majestatycznie w blasku księżycowej pełni. Ks. Gorgolewski boleśnie zaszlochał.

    Po przybyciu na dworzec kolejowy zaczęto nas ładować do starych wagonów osobowych. Wszystkim znany jest widok, jak się ładuje trzodę skazaną na rzeź. Każdy, kto korzystał z ‘dobrodziejstw’ niemieckich transportów, zgodzi się ze mną, że człowiek nawet z najbardziej niesfornym zwierzęciem nie obchodzi się gorzej, niż hitlerowcy obchodzili się z bezbronnymi i niewinnymi ludźmi przy ładowaniu ich na transport. Przecież po to stworzyli obozy koncentracyjne – zakłady tępienia człowieczeństwa, aby wyładować tu całą swoją nienawiść do wszystkiego co polskie, katolickie, święte.

    Pociąg ruszył! Rozpoczęła się nasza podróż w nieznane. Było pewne, że zdążamy w głąb hitlerowskich Niemiec. Miejsc siedzących starczyło zaledwie dla połowy ‘pasażerów’. Noc z 22 na 23 maja 1940 była ciepła i parna. Wnet zaczęło nam dokuczać pragnienie. Głodu na razie nie odczuwaliśmy, gdyż każdy z nas wziął pewien zapas żywności na drogę. Tylko nieliczni z nas, najbardziej przezorni, pomyśleli o płynach. Szybko wyczerpały się one do ostatniej kropli. Podzielono więc kilka cytryn na cienkie plasterki i nimi zwilżano sobie spieczone wargi.

    Około południa dnia następnego pociąg się zatrzymał. O ile mnie pamięć nie myli, było to niemieckie miasto Cottbus. Na peronie stały stoły pełne butelek z piciem. Wstąpiła w nas nadzieja! Może wreszcie dane nam będzie ugasić pragnienie, które zaczęło tak niemiłosiernie dokuczać. Za stołami kręciły się niemieckie dziewczyny w białych fartuchach i czepkach z napisem ‘Czerwony Krzyż’. Esesmani zaryglowali nasze przedziały i stanęli na stopniach wagonów. Niemki podchodziły do esesmanów i podawały im napoje chłodzące. Inni esesmani podchodzili do stołów i gasili łapczywie swoje pragnienia piwem. Sądziliśmy, że po ugaszeniu pragnienia przez naszych ‘stróżów’ i dla nas znajdzie się przysłowiowy kubek wody, choćby z kranu stacyjnego, na którym widniał napis: ‘Woda zdatna do picia’. Jakże srodze się zawiedliśmy! Po usłużnym poczęstunku esesmanów dano znak i pociąg ruszył dalej. Próbowaliśmy jeszcze przypomnieć o sobie, uderzając w ściany pięściami i wołając głośno: ‘Wody, wody’. Esesmani jednak odryglowali drzwi, wpadli do przedziałów i kolbami karabinów oraz kopniakami zmusili wszystkich do milczenia. Raz jeszcze przekonaliśmy się, jak wygląda nazistowska działalność charytatywna! Dobroci starczyło tylko dla esesmanów – ludzi ‘wyższej rasy’. Jasne było, że nie dochodził już do nich głos Mistrza z Nazaretu: ‘Jeśli łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go, jeśli pragnie, daj mu się wody napić’[1]. Dalsza nasza podróż odbywała się wśród męki wzmagającego się ustawicznie pragnienia.

    W godzinach porannych 24 maja poderwały nas na nogi głośne wołania niemieckich kolejarzy – ‘München, München!’. Jesteśmy w Monachium! Już na kilka lat przed wojną każdy Polak wiedział, że Monachium to gniazdo niemieckiego ruchu narodowo-socjalistycznego i że w pobliżu leży osławione Dachau. Zbrodniczy nazizm spędzał tam za kolczaste druty swoich przeciwników politycznych, niszcząc ich głodem, biciem, zimnem i niewolniczą pracą. W jednej chwili optymiści, którzy dotąd pocieszali nas i skrajnych pesymistów, że w najgorszym razie jedziemy na roboty przymusowe do bauerów, względnie do fabryk niemieckich, stracili rezon. Przetoczenie pociągu na boczny tor, gdzie widniał napis: ‘Do Dachau’, nie pozostawiało już najmniejszych wątpliwości, dokąd jedziemy.

    Nasza podróż pociągiem z Monachium do Dachau trwała ok. pół godziny. Gdy pociąg zatrzymał się na stacji, esesmańscy strażnicy zaczęli gwałtownie otwierać drzwi wagonów. Rozległy się okrzyki:

    – Wysiadać, wysiadać, szybciej, szybciej!

    Plac przed budynkiem stacyjnym otoczony był przez uzbrojonych esesmanów. Po uszeregowaniu w czwórki otoczyli nas tyralierą i rozpoczął się morderczy, kilometrowy marsz do obozu położonego na skraju miasta. Zmęczeni, spoceni, dobywający resztek sił, stanęliśmy przed bramą obozu, na której widniał napis: ‘Arbeit macht frei’ (Praca czyni wolnym).


    [1] Cyt. za: Księga Przysłów 25, 21, Biblia Wujka 1923.

  • Rejestry przybyłych do obozu koncentracyjnego Dachau

    Dachau Zugangsbucher (w tłumaczeniu: rejestry wejścia lub dziennego przybycia) zawierają nazwiska, numery seryjne i dane ponad 150 000 więźniów.

  • Księgi przyjęć do KL Dachau, 09.04.1940 – 07.05.1945

    Dzienne listy transportowe, oprawione w formie tomu. Oryginalne odręczne rejestry wpisów kończą się nagle w dniu 2.4.45. Transporty ewakuacyjne z Flossenbürga i z Natzweiler Kdos przybywały jeszcze po tej dacie. Wiele z tych list transportowych wydaje się być oryginalnymi zapisami, ale inne wydają się być oczywistymi kompilacjami, prawdopodobnie wykonanymi przez więźniów „Schreibstube”, którzy pozostali w obozie jeszcze przez jakiś czas po wyzwoleniu i kontynuowali pracę nad zapisami.

  • Alfabetyczny rejestr więźniów obozu koncentracyjnego Dachau, A – Z

    Rejestr zawiera nazwiska, daty urodzenia, dawne adresy, numery więźniarskie oraz losy więźniów (przeniesienie do innych obozów koncentracyjnych, śmierć, wyzwolenie). Rejestr powstał po wyzwoleniu obozu.

  • Konzentrationslager Dachau

    Utworzony w 1933 r. jako miejsce izolacji i pracy wychowawczej politycznych przeciwników nazistowskiej ideologii obóz, stał się obozem wzorcowym i miejscem szkolenia załóg systemu eksterminacji III Rzeszy.

  • 10736

    Blok / Izba:
    10 / 2

    Lipke Sigusmund, młynarz, data przybycia 24 maja 1940, przeniesiony 2 sierpnia 1940 do KL Mauthausen-Gusen, numer więźnia 10736, więzień polityczny, blok 10, izba 2, wcześniejsze miejsce zamieszkania Łęczyca, Pogorzela, gmina Krotoszyn, żonaty, 4 dzieci, katolik, Polak, dodatkowe notatki [adres korespondencyjny] Stanisława Lipke Pogorzela ul. Koźmińska 216

    Numer więźnia 10736, więzień polityczny, blok 10, izba 2, data wywozu z obozu 2 sierpnia 1940, Lipke Sigismund, urodzony 4.2.01, wcześniejszy adres zamieszkania Pogorzela 216, data przybycia 24.5.40

  • Marcin Rychlik, z zawodu fryzjer, wywieziony z Pogorzeli wraz z Zygmuntem do Fortu VII, KL Dachau i KL Gusen jako fryzjer blokowy przetrwał obozową gehennę aż do wyzwolenia. Po powrocie opowiedział o wszystkim w szczegółach.

  • Dachau, 7 lipca 1940

    Moja kochana żono i dzieci.
    Jestem zdrowy i mam nadzieję, że wy wszyscy, moi kochani, macie się tak samo. Tu na miejscu mamy kantynę, gdzie możemy wszystko kupić, jednak doskwiera nam brak pieniędzy. Wysyłając listy i pieniądze, proszę o podawanie dokładnego i czytelnego adresu wyłącznie w języku niemieckim, takiego jak numer więźnia itp. Również listy do mnie proszę pisać tylko po niemiecku. Proszę o niezwłoczną odpowiedź na mój list i myśl tylko o dzieciach, wtedy i ja będę w dobrym zdrowiu. Jak się mają pozostali w domu, mój szwagier, siostra i brat? Czy wszyscy są zdrowi? Proszę o dokładne przestrzeganie drukowanych [na formularzu – MŁ] niemieckich przepisów obozowych i pisanie do mnie wyłącznie po niemiecku. Proszę o rychłą odpowiedź. Pozdrawiam Ciebie i wszystkich krewnych. Lipke Sigesmunt [błąd w pisowni imienia].

  • Dachau, 21 lipca 1940

    Kochana żono i dzieci.
    Piszę teraz mój drugi list do Ciebie, droga żono, ponieważ jak dotąd nie otrzymałem od Ciebie odpowiedzi na mój pierwszy list, ale każdego [najlepszego ?] dnia liczę, że otrzymam od Ciebie list. Jak dotąd jestem zdrowy i mam nadzieję, że Ty i dzieci również. Gdy nadejdzie czas pójścia dzieci do szkoły, proszę poślij tam niezwłocznie wszystkie dzieci, które kwalifikują się do szkoły, aby też mogły się czegoś nauczyć i kup dzieciom [im] niezbędne podręczniki szkolne itp. Czy wysłałaś mi już pieniądze? Jeśli jeszcze nie, wyślij mi je jak najprędzej. Możesz wysyłać mi 15,- RM co miesiąc. Na moje listy odpowiadaj bezzwłocznie. Napisz do Lidii, i jak się miewa szwagier Marcinkowski? Proszę pozdrów go ode mnie. Czy zakład nadal istnieje i czy wciąż masz swoje dotychczasowe mieszkanie. Dbaj o zdrowie swoje i dzieci. Kończąc mój list przesyłam Wam droga żono i dzieci serdeczne pozdrowienia i ucałowania. Wasz mąż i ojciec. Z. Lipke